współczuje twoim współpracownikom / współstudentom / współlokatorom twojego braku poczucia humoru...
rzeczy głupie też śmieszą, a tekst: "A potem była wiewiórka......... ale jej nie kochałem..." był jednym z najlepszych w filmie...

A dokładniej to było -Lubię zwierzątka -No ale to jeszcze nic złego -Ale ja je lubię za bardzo. Ale tak mistrzowsko zagrane...moim zdaniem najlepsza i najśmieszniejsza scena filmu.

Szczerze mówiąc, też mam powyżej dziurek w nosie, tego ciągłego epatowania wulgaryzmami i przemocą, zarówno w kinie jak i w życiu, pamiętać jednak należy, iż film, zwłaszcza osadzony w teraźniejszości, odzwierciedla (takie jest przynajmniej założenie) rzeczywistość, a jaka jest polska rzeczywistość, każdy doskonale wie. Poza tym, "Ciało" to nie komedia romantyczna romantyczna, gdzie wszyscy żyli długo i szczęśliwie (żeby było wszystko jasne - nie mam nic przeciwko temu gatunkowi, wręcz przeciwnie, jestem zwolennikiem tego rodzaju komedii), lecz CZARNĄ KOMEDIĄ. Tak więc nie każdemu musi się podobać (choć mnie akurat podoba się dzieło tandemu Konecki-Saramonowicz). I jeśli chodzi o wybór najśmieszniejszej sceny filmu, to waham się pomiędzy ciągiem zdarzeń w zakonie żeńskim, zakończonych dość radykalnie przez siostrę furtiankę (rola Anny Guzik), a arcykomicznymi rozważaniami Julka i Cezara nt. ojcostwa Maleństwa :-)))

a w amerykańskim kinie ile razy w przeciętnej komedii pojawia się: fuck, asshole, motherfucker???

to nic szczególnego i niewłaściwego w kinie rozrywkowym...